Kolej to zabetonowane środowisko. Niby o tym wiedziałem zaczynając „karierę” 10 lat temu. Myślałem jednak, że wraz ze zmianą pokoleniową i rozwojem social mediów – beton będzie się kruszył. Niestety – byłem w błędzie.

W kolejowym świecie głośno ostatnio o Michale Piątkowskim, który podobnie jak ja i wielu innych pracowników kolei – dzieli się wiedzą i rozpowszechnia kolejowy świat, aby był bardziej przystępny dla młodych osób zainteresowanych koleją.

O całej sprawie możecie poczytać na Kolejowym Portalu.

Wróćmy jednak do mojego doświadczenia z betonem i próbą jego kruszenia.

REKLAMA
Reklama na blogu maszynisty

Blog ten założyłem jeszcze w trakcie szkolenia na warsztacie. Nie było wtedy takiego miejsca w sieci, a bardzo brakowało. Chciałem, aby osoby szukające wiedzy (jak ja wtedy) jak zostać maszynistą – miały ją z pewnego źródła. Czyli osoby, która aktualnie to szkolenie przechodzi i ma najbardziej aktualną wiedzę. Już wtedy ostrzegano mnie, że pewnie niebawem będę musiał zakończyć to pisanie, bo pewnie komuś się nie spodoba. Ale postanowiłem, że tak łatwo z tego nie zrezygnuję. Blog się przyjął dobrze i dość szybko urosła spora publiczność.

Oczywiście wśród „kolegów” byłem tym, co prowadzi ten śmieszny pamiętniczek i hehe, dupami byś się zajął, hehe, a nie o pociągach piszesz. Zdałem egzamin, rozszerzyłem działalność o kanał na YouTube. Robiłem tam przede wszystkim nagrania z przejazdu (CabView), aby zachować dla potomnych wygląd niektórych szlaków, a także pokazać zainteresowanym jak to wygląda.

Zaczęły się pierwsze pogłosy, że komuś coś tam się nie podoba, że „zdradzam tajemnice państwowe” itd. Ale oficjalnie nikt nie robił mi z tym problemu, więc tworzyłem sobie dalej. Oczywiście w internecie pojawiły się pierwsze hejty innych maszynistów, jaki to jestem beznadziejny, jak to oni złożą skargę do mojego pracodawcy i że w ogóle nie mam prawa się wymądrzać, bo za krótko pracuję. Gdy nie dawałem sobie wejść na głowę – przylgnęła do mnie łatka chamskiego, niepotrafiącego przyjąć „krytyki”, najbardziej zarozumiałego. Wszystko od „kolegów” po fachu, z którymi ponoć łączy mnie honor i więź zawodowa.

Prestiżowy beton

Od początku chciałem pracować w tej firmie. Dla mnie pociągi pośpieszne czy ekspresy to było to. Prestiż zawodu, biała koszula, krawat… Widać, że jedzie Pan Maszynista. Niestety okazało się, że spod białej koszuli wielu wystaje słoma.

Zacznijmy od mojej pierwszej jazdy jako obserwator – już wtedy od gościa, który za pół roku szedł na emeryturę dowiedziałem się, że przyszliśmy im pracę zabierać, a poza tym to nigdy nie zostaniemy maszynistami, bo on musiał przepracować 5 lat na warsztacie, później przejeździć 10 lat za pomocnika i dopiero został maszynistą. A my od razu za nastawnik byśmy się pchali. Cóż… Zdefektował na pociągu powrotnym, gdzie inny, młodszy maszynista wszedł i usunął usterkę w 5 minut.

Pracowałem tam w czasach, gdy za każdy przejechany kilometr z prędkością powyżej 130 km/h – stawka rosła x3. Więc oczywiście „młodzi” byli raczej średnio dopuszczani do takich pociągów. Bo musi się „rozjeździć” itd. Skutkowało to tym, że młody nieopierzony maszynista jeździł po nocy, w pojedynkę po szlakach wymagających dużej wiedzy i umiejętności (wtedy jeszcze nie było na wielu szlakach dwukierunkowej blokady samoczynnej), a „stary” jechał do Warszawy zawsze za dnia, na nowych wagonach z hamulcem tarczowym (dużo szybciej reagującym niż stare hamulce klockowe) lub na Pendolino. Zawsze z pomocnikiem i jeszcze popijał kawusię z Warsu. Do tego często na miejscu miał nawet do 5 godzin przerwy i znowu wracał ekspresem. Od Warszawy do Katowic zatrzymywał się na 4 stacjach i w jedną stronę jechał 2,5 godziny. Tymczasem „młody” – tłukł się 6 godzin w nocy do Poznania przez zadupia, sam. No i później od razu powrót, właściwie bez żadnej przerwy. „Stary” zarobił 3x tyle za przejechane kilometry (5h przeznaczone na jazdę) co „młody” jadąc bez przerwy przez 12 godzin. O wysłudze lat nie wspomnę.

Grafikowe szaleństwo

Gdy tylko zbliżał się koniec miesiąca – były publicznie wywieszane plany pracy na przyszły miesiąc. „Starzy” okupowali wtedy tablicę, licząc ile kto ma Warszaw. I gdy się okazało, że „młody” ma więcej niż jedną – niektórzy potrafili biec ze skargą do naczelnika. Przedszkole.

Oczywiście najwięcej Warszaw miały zawsze te same osoby. Przewodniczący związków zawodowych i jego przydupasy. To tyle, jeśli chodzi o niezależność tych tworów. Siedzą w kieszeni pracodawcy, więc jak niby mają wywalczyć coś dla zwykłych pracowników, skoro na tym, że są potulni zarabiają więcej? A jeśli jakimś cudem nie mieli Warszawy, to mieli nockę na grupie odstawczej, gdzie wieczorem tylko sprowadzali pociąg, a rano go wyprowadzali. Jakieś 6-8 godzin spania.

Nie twierdzę, że ja nie jeździłem do Warszawy czy nie miałem spanych nocek. Jeździłem. Ale max 2x w miesiącu, a w niektóre wcale.

Pierwsza książka

Aby ułatwić młodym kandydatom rozpoczęcie nauki w zawodzie maszynisty – zebrałem wszystkie informacje w jedno miejsce i wydałem w formie książki „Jak zostać maszynistą„. Oczywiście znowu byłem krytykowany przez „kolegów”, że zdradzam jakieś wielkie tajemnice i w ogóle kiedyś to trzeba było szkołę kolejową skończyć, a teraz każdy się pcha.

Zmiana barw

Odpracowałem co moje i postanowiłem zmienić przewoźnika. Akurat w tamtym momencie KŚ bardzo chętnie przyjmowały, dawały dużo większą i wypłatę i co ważne – każdy zarabiał tyle samo, bez znaczenia ile kilometrów przejechał. Wydawało się to uczciwym układem. Oczywiście od „kolegów” nasłuchałem się, że teraz to dopiero zobaczę, że do tej pory to miałem zabawę a nie pracę i w ogóle jak mogę uciekać z prestiżowej firmy. Ówczesny pan naczelnik nazwał nas odpadami.

Ostatniego dnia pojechałem zdać wszelkie dokumenty, telefon służbowy itp. Od przemiłych pań w biurze usłyszałem, żebym uważał co robię, bo nie wiadomo kiedy mi się noga powinie i jeszcze będę chciał wrócić… Miłe pożegnanie.

Osobowy beton

Zmiana firmy zapowiadała się całkiem dobrze. Nowi ludzie, bez żadnych naczelników i innych tworów z lat słusznie minionych. Teoretycznie wszyscy maszyniści są równi. Brakowało im wtedy pracowników, więc każdy z nas był szanowany i nie w głowie były jakiekolwiek raporty czy inne wyjaśnienia.

Podczas jednego z pierwszych dni szkolenia podeszła do mnie ówczesna rzeczniczka prasowa spółki i zapowiedziała, że jeśli będę miał jakieś pomysły na współpracę, to żebym śmiało dawał znać. To był powiew świeżości, bo w poprzedniej firmie zaraz przed moim odejściem wszedł zakaz jakiegokolwiek udzielania się pracowników w mediach. Zakończyłem szkolenie i zacząłem się realizować.

Chociaż tak naprawdę już na samym początku pojawiły się zgrzyty z planistkami. Pracę zmieniłem w grudniu, musiałem wyjeżdżać godziny na różnym taborze i robić zapoznania szlaków, więc trochę trwało zanim zacząłem znów samodzielnie jeździć. Ku mojemu zdziwieniu – dostałem grafik z pracującą zarówno Wigilią jak i Sylwestrem. Pomyślałem, że to jakiś błąd i że przecież i tak muszę jeździć z kimś, więc co za różnica w jaki dzień to zrobię. Niestety tu pojawił się „niedasizm”, czyli brak chęci współpracy. Komputer mi tak wylosował godziny i tyle. Dobra, przeżyję. Później będę miał wolną Wigilię. Jakieś było moje zdziwienie, gdy przez 4 przepracowane lata miałem 5 pracujących Wigilii…

Pierwsze zgrzyty z „kolegami” zaczęły się już po kilku miesiącach. Wiecie – na początku coś tam gadali sobie za plecami, sprawdzali mnie, ale potem gówno się wylało.

Z racji tego, że w tamtym czasie było mało maszynistów – zrobiłem tylko kilka szlaków i wskoczyłem do jazdy, żeby łatać braki kadrowe. Ponieważ uwielbiam górskie widoki – na samym początku rzuciłem się na właśnie górskie szlaki (pozostawiono mi wtedy dowolność w kolejności robienia szlaków, więc skorzystałem). W jednym z wpisów na blogu żartobliwie napisałem, że lubię jeździć w góry i proszę planistki żeby o tym pamiętały.

No i zaczęło się – wytykanie mi, że ciągle jeżdżę w góry i jeszcze jakieś układy z planistkami mam (co ciekawe – padło to z ust osoby która ma tam duże układy i dużo załatwia sobie). Skończyło się na dywaniku z prośbą, abym nie wrzucał tylu zdjęć z gór i nie „prowokował kolegów”. Czy już coś mówiłem o przedszkolu?

Usuń ten film

Korzystając z zielonego światła danego mi przez rzeczniczkę prasową a także samego ówczesnego prezesa, do którego zwróciłem się z prośbą o zgodę na robienie różnych materiałów – rozwijałem sobie kanał na YouTube. To już nie tylko CabView, ale także pokazywanie jak wygląda dzień w pracy, opowiadanie różnych rzeczy i takie tam.

No i trafiła się służba, podczas której miałem kilka godzin „dozoru”. Czyli generalnie siedzenie i pilnowanie czy pociąg funkcjonuje i ma być gotowy do jazdy. Oczywiście wspomniałem o tej przerwie na filmie. Na drugi dzień zadzwonił telefon, że mam usunąć ten film. Z relacji świadka wiem, że „koledzy” pokazali ten film instruktorom z komentarzami, że przecież tak nie wolno mówić. Bo się władza dowie że mamy przerwy. No głupszego tłumaczenia nie słyszałem. Chodzi o ten film:

Gwiazda w TV

Oczywiście, że nadal „prowokowałem”, bo jak dorosły chłop, ponoć wielki pan maszynista daje się sprowokować zdjęciem z gór, to chyba coś ściemnia na psychotestach. Ale zostawmy już betonowych „kolegów” i przejdźmy do władzy.

Nadarzyła się okazja, aby nagrać materiał do TVN. O mojej pasji, blogu i pracy. Grzechem byłoby nie skorzystać. Rzuciłem więc pomysł rzeczniczce prasowej, ona uderzyła z tym do prezesa. Była zgoda, specjalnie pod nagranie przygotowali mi jednostkę, wyczyścili tak, że chyba już nigdy tak czysta nie była. Wpadła ekipa, nagraliśmy, wyszło spoko. Oczywiście nie obyło się bez docinek „kolegów”.

Odcinek możesz obejrzeć tutaj.

Pech chciał, że między nagraniem a emisją materiału nastąpiła „dobra zmiana”, czyli zmieniła się władza. Specjaliści zostali pozwalniani, a na ich miejsce pozatrudniali bliższych i dalszych krewnych osób miłościwie panujących w województwie. Oczywiście niemających zbytnio pojęcia o kolei. No i kilka dni po emisji programu w TVN – dostałem wezwanie do złożenia wyjaśnień. Jakim prawem wpuściłem ekipę, jakie to przepisy w ogóle naruszyłem i sprowadziłem siedem nieszczęść na firmę. Chyba 3x tłumaczyłem, że to wszystko było ustalone z poprzednią władzą i ogólnie niech się zajmą swoim życiem. Dopiero za którymś razem teoretycznie zrozumieli ale… dostałem wezwanie na „dywanik”. Jakaś pani radca prawny zaczęła mi opowiadać jakie to niebezpieczeństwo i nieszczęścia sprowadziłem, że w ogóle to na filmie widać logo spółki a ono jest zastrzeżone i oni sobie nie życzą. Zapytałem więc, czy w związku z powyższym będą ścigać każdego miłośnika kolei, który robi zdjęcia ich pociągom. Powiedziałem też, że mogę zacząć zamazywać to logo, ale moim zdaniem to będzie jeszcze gorzej wyglądać. Oczywiście nagrywałem dalej, ale już zupełnie mi się odechciało tego robić.

Czeskie absurdy

W pewnym momencie mojej „kariery” zostałem wytypowany do jazd do Bohumina, czyli do Czech. Nie bardzo było mi to na rękę. Po pierwsze każda inna firma płaciła dodatkowo delegację za taki wyjazd, a tutaj miałbym to robić za darmo. Po drugie ni w ząb nie znam języka ani czeskich przepisów, więc się wypisuję z tego pomysłu. Od pani naczelnik (którą została osoba niemająca pojęcia o pracy maszynisty, ale należąca do „słusznego związku zawodowego”) usłyszałem, że przecież w poprzedniej firmie jeździłem po całej Polsce, a tutaj się boję do Bohumina wjechać? No jakby nie rozumiała, że to zupełnie inny język i przepisy.

Wcisnęli mnie więc na siłę do tej grupy. Miałem się nauczyć przepisów i języka samodzielnie z pliku PDF ze słowniczkiem i porozumienia granicznego. Zastrzegłem, że ja w czasie wolnym mam co robić i na pewno nie będę go poświęcał na naukę. Na dzień „egzaminu” wziąłem urlop na żądanie. Ale to tylko odsunęło w czasie to wszystko. Nadszedł dzień egzaminu, ja nie znający ani słowa po czesku. Nie zgadniecie – instruktor podpisał mi papiery, bo przecież „wszyscy tak jeżdżą”. Tym sposobem stałem się maszynistą międzynarodowym. Na szczęście po jakimś czasie ktoś poszedł po rozum do głowy i zabronił nam takiej jazdy.

Kurs online

Żeby pomóc innym w nauce – postanowiłem zrobić autorski program szkoleniowy, przedstawiony na nagraniach z symulatora. Biorę za to pieniądze, bo kosztowało mnie to mnóstwo pracy. Ale kursanci są zadowoleni, więc nie widzę problemu. Czy to mogło być problemem dla „kolegów”? Ależ oczywiście. Po raz kolejny próbowano mnie uciszyć, bo po co się wymądrzam w internecie. Pewna pani konduktor (spoza firmy) tak się uwzięła, że chciała mi na każdym kroku udowodnić, że nie mam prawa w ogóle na tym zarabiać, bo nie jestem instruktorem a w ogóle to łamię jakieś tam przepisy wymyślone przez nią.

„Koledzy” potrafili nawet nastawić przeciwko mnie panią sprzątającą pociągi. Przyszła kiedyś do mnie gdy przygotowywałem pojazd i zaczęła coś opowiadać, że jak ja mogę łamać jakieś licencje i zarabiać na tym. Niestety nie dowiedziałem się, jakie licencje łamię.

No i oczywiście gdy upubliczniłem część zawartości kursu – zacząłem dostawać informacje, że jego dzieci mają bardziej rozbudowany język techniczny itp. Nikt z dorosłych ludzi nie potrafił zrozumieć, że ogólnie moje materiały nie są tworzone dla zawodowych kolejarzy, tylko dla ludzi z zewnątrz. Więc są tworzone w taki sposób, aby każdy zrozumiał.

Druga książka

O drugiej książce (Opóźnienie może ulec zmianie) wspomnę tylko tyle, że gdy „koledzy” się dowiedzieli o niej – nie omieszkali tego skomentować. Jakim ja prawem w ogóle piszę o pracy maszynisty, skoro pracuję krótko w zawodzie. Co ja mogę wiedzieć i w ogóle oni by napisali to lepiej. Na moje „no to weź i napisz” odpowiadali tylko, że mają ciekawsze rzeczy na głowie. Aha – i za to, że napisałem tę książkę powinienem zostać zwolniony.

Koniec przygody

Im głębiej w las i zarządzania firmą przez ludzi z przypadku – pojawiały się coraz większe absurdy. Prowadzenie postępowań wyjaśniających za odjazd o 2 sekundy za późno (też bym nie uwierzył, gdybym nie zobaczył tego pisma), za komentarz na Facebooku, w którym tłumaczy się pasażerom dlaczego coś działa tak a nie inaczej (o aferze można poczytać tutaj). Wyjaśnienie za spowodowanie opóźnienia z powodu łabędzia na torach jest ostatnio hitem. Postanowiłem wypisać się z tego cyrku, bo coraz ciężej było wytrzymać do fizycznie i psychicznie.

Podsumowanie

Kolejowi twórcy internetowi dziwnym trafem zawsze mają pod górkę. I co ciekawe – najczęściej głównymi „podpierdalaczami” są osoby z najbliższego pracowego otoczenia. To im wiecznie coś nie pasuje, to oni wiecznie wiedzą lepiej. Wszyscy z nas chcieli po prostu pokazywać magiczny świat kolei osobom, które chcą go bliżej poznać. Ale często odechciewa się to robić, gdy firma dla której pracujemy oraz „koledzy” robią same problemy. Wyjątkiem jest tutaj PolRegio, które nagrodziło swoich maszynistów za szerzenie kolejowej wiedzy.

Niestety w wielu innych firmach beton jest nadal twardy, a nowe pokolenia bardzo chętnie nasiąkają tym betonem. Zwłaszcza, gdy można komuś dowalić za to, że ma pasję inną niż picie piwa przed TV po pracy.

Do tego teoretycznie w związku z wojną w Ukrainie pojawiły się wytyczne UTK, aby nie robić filmów na szlaku, nie udostępniać zdjęć kabin itp. Pytam – dlaczego?! Szpiedzy jak będą chcieli, to sobie spojrzą na okolicę przy pomocy Google Maps, czy po prostu podjadą na miejsce i będą udawać mikoli. Przecież nikt ich nie złapie tak naprawdę. Kabina maszynisty nigdy nie powinna być żadną tajemnicą. Bo niby dlaczego pilot samolotu może podczas postoju na płycie zaprosić choćby dziecko do kabiny, żeby obejrzało, a maszynista na postoju nie może? Tym bardziej, że są organizowane dni otwarte w wielu spółkach, gdzie można zwiedzać nawet najnowocześniejsze pojazdy. Absurd goni absurd. Odechciewa się promować kolej widząc, jak bardzo jest zabetonowana. I chyba na nic nasza pasja i chęć pokazywania, skoro większość naszych działań jest blokowana.

Ja też pomału mam dość. Kto wie – może niedługo też zakończę swoją kolejową karierę? Czas pokaże.

Materiału o betonozie kolejowej mam na nową książkę. Ale ciągle zbieram, w końcu coś o ruchu towarowym warto by kiedyś napisać. Być może kiedyś się ona ukaże ;)

4 KOMENTARZE

  1. Mega wpis. Niestety tak to wszystko wygląda. I niestety opisane tu prymitywy hamujące jakikolwiek postęp jeszcze biorą duże pieniądze za swoją „pracę”.

  2. Człowieku nareście ktoś napisał o tej betonozie w spółeczkach kolejowych. Sam jestem byłym dyżurnych ale też od wielu lat tzw Mikolem. Fotografuję i nie raz spotkałem się z agresją ze strony betonu. Ty widzę jeszcze młody jesteś ja już tak bardziej blisko kozła oporowego ale nie poddawaj się.

  3. Panie Mechaniku. Mam Pańską książkę i jest świetna.

    NIECH SIĘ PAN NIE PODDAJE.
    Na pohybel januszom kolejnictwa.

    Sam za dzieciaka dziesiątki razy siedziałem za nastawnikiem (może te ćwierć dekady temu „beton” był jakiś inny?, a może to było coś innego? No, oczywiście, podrzędna linia, brak monitoringów innych dupereli), na Śląsku Cieszyńskim zwiedziłem większość czynnych nastawni z zapoznaniem z podstawami obsługi ruchu.
    A jak się mechanik z pospiesznego zatrzymał na przystanku żeby mnie z loka wysadzić i jeszcze zatrąbił na pożegnanie?
    To była radość!

    Teraz… mamy dziwne czasy i dziwnych ludzi. Przynajmniej w większości. Nie dajmy się wciągać do tej szarej masy – róbmy swoje. Czasy się zmienią. A ludzie też się zmieniają. I nawet jeśli na gorsze – starajmy się, by nas to nie dotyczyło… jak najmniej – a żeby pozytywny wpływ na innych wywierać.

    A jeśli już Pan koniecznie będzie chciał odejść z zawodu – proponuję wysmarować pożegnaniową książkę dotykającą tematów psychologicznych związanych z patologicznymi i toksycznymi zachowaniami ludzi w branży 😁 Niech Polacy widzą jacy „wykwalifikowani pracownicy”, „elita”, „profesjonalny personel” odpowiada za transportowanie podróżnych i ich bezpieczeństwo w ich kraju. Może będzie się znajdywać coraz więcej takich, którym będzie się chciało coś zmienić…?

    A zmiany i tak przyjdą! Nieubłaganie. Czas płynie…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj